12/19/2007

Ménage à trois.

Mimbla już czuje się swobodnie na salonach, zatem niedawno poznała wyszorowaną sypialnię. Mamy już dość zamykania na noc wszystkich drzwi, które w dodatku, jako wiekowe, nabrały paskudnego charakteru i zwykle trzeba mocno nimi mocno trzasnąć, żeby dotarło do nich, że mają przejść w tryb "zamknięte". Sąsiedzi nie muszą wiedzieć, który pokój zamykamy, do precyzyjnego określenia naszego położenia wystarczy im trzeszczący parkiet.

Zwykle mała łazi za nami niczym piesek i dopiero kiedy jest śpiąca, po zgaszeniu świateł, można włożyć ją do przenoski, a samemu połowę odwłoka pod stół, żeby ją "umiziać" do snu. Jednak po otwarciu ta
jemniczego pokoju smarkula udała niewiniątko - sama wlazła do przenoski i się ululała, nawet nie towarzysząc nam w ablucjach. Pełni podejrzeń położyliśmy się do łóżka i konspiracyjnie szeptaliśmy. Nie minęło dziesięć minut i do pokoju wsunął się czarny kształt. Wstrzymaliśmy oddech. Drapieżnik miał doskonały wzrok i węch - byliśmy bez szans. Mogliśmy liczyć tylko na to, że jako stwora ciepłolubnego, przepłoszy go mroźne powietrze wlewające się przez otwarte okna wraz z lodowatym blaskiem księżyca. Jednak stwór nieśpiesznie nas okrążał, zdradzając swój szlak cichutkimi skrzypnięciami co bardziej wrażliwych klepek. Nagle bez wysiłku wskoczył na łóżko - wtuliliśmy się w siebie, wiedząc, że za moment zostaniemy rozdzieleni. Potwór powoli obchodził ciała drżące ze strachu pod kołdrą. Nagle na ramieniu obleczonym koronką poczułam dotyk zimnej, ale stanowczej łapy. Ledwie stłumiłam okrzyk przestrachu - łapa się cofnęła. Potwór odstąpił i w nogach łóżka zajął się myciem. Grzeczny potwór - odetchnęliśmy z ulgą. - Zaraz go capniemy za kark i wystawimy do kuchni. - Jednak monstrum udając małego biednego kotka wpełzło na nas i zastosowało broń ostatecznej zagłady - zaczęło mruczeć. I tym nas uśpiła.

No dobra, koronka jest bawełniana, a za blask księżyca robiła nowa lampa do tego cholernego billboardu, która nie wiedzieć czemu oprócz reklamy musi oświetlać także mieszkania po drugiej stronie szerokiej ulicy.

Wracając do potwora - następnego wieczoru przylazła do sypialni jakby od zawsze w niej sypiała. Ucapiłam i wyniosłam do przenoski. Pozwoliła mi wyjść z sytuacji z godnością - rzuciła się na chrupki, jakby od dwóch dni nic nie jadła. Przecież nie będę stać i się gapić, jak rusza żuchwą. Polazłam do wygrzanego łóżka. Po 2 minutach chrupanie ustało i zapadła cisza. Nieco zdziwiona uznałam, że jednak smarkula jest grzecznym i miłym stworzonkiem. Akurat - po 10 minutach przylazła, sądząc, że już śpimy i nie będziemy protestować. Mało tego, chciała wejść pod kołdrę. Po dłuższych negocjacjach "tu nie wolno - ale tu ciepło - ale wynocha mi stąd - no ale dlaczego, przecież pod swetrem to mogę - a pod kołdrą nie możesz" poszłyśmy na kompromis: po kołdrą nie, na kołdrze pod kocem tak. Wrrr...


Następnej nocy Kluska zaniesiona do przenoski, śpiąca wielce, zastosowała jeszcze inną taktykę pt. "teraz się bawię". Po paru minutach, niby przypadkiem, przyleciała z "gejowską" myszą, rozejrzała się i uznała, że skoro już tu jest, to może się na coś przyda, umyje nas, ogrzeje, umruczy do snu. Jasne... Pół godziny robiła rozpoznanie terenu pod kocem, potem usiłowała wepchać się pod kołdrę, obrażona polazła na parapet, znowu próbowała pod kołdrę, ostatecznie jednak musiała się pogodzić z tym, że albo koc albo nic.

Plusem potwora są jego małe rozmiary (póki co). Sfinks dobrze wiedział, że najcieplej pomiędzy niewolnikami, a jak jeszcze z góry koc nasuną, to już raj, więc kiedy nas zaczęły wkurzać przemarznięte nerki, chcąc nie chcąc wytargaliśmy drugą kołdrę i pożycie niemałżeńskie PaństwaKota wyglądało następująco: chuda i chrapiąca parówka w kołdrze - tłusta i chrapiąca parówka w futrze - tłusta i niechrapiąca parówka w kołdrze. Klusek jest lekki, więc na razie nas nie rozdziela, poza tym lokuje się raczej koło mojej stronie - jeszcze nie bardzo wie, kto to jest ten facet, co przychodzi na noc i zabiera jej grzejnik...

Aparatu cyfrotronicznego już nie mam, zatem wspomnień czar, czyli Sfinks na łożu:
Zamiast mojej paszczy na fotce maska Żasą jako bardziej wyględna. Swoją drogą powinnam sobie skonstruować własną maskę do zdjęć, wygodniej będzie ją zakładać niż nieumiejętnie się zaklejać w mikroszitowym fotoedytorze :D Nawet kiedyś zrobiłam taką, jaka widniała na okładce pierwszego, niesławnego, wydania Dziecka na niebie Carrolla, ale bardziej mi pasuje ta z drugiego do fizys, no i Klusek miałby za co ciągać.

Brak komentarzy: