Mimbla już czuje się swobodnie na salonach, zatem niedawno poznała wyszorowaną sypialnię. Mamy już dość zamykania na noc wszystkich drzwi, które w dodatku, jako wiekowe, nabrały paskudnego charakteru i zwykle trzeba mocno nimi mocno trzasnąć, żeby dotarło do nich, że mają przejść w tryb "zamknięte". Sąsiedzi nie muszą wiedzieć, który pokój zamykamy, do precyzyjnego określenia naszego położenia wystarczy im trzeszczący parkiet.
Zwykle mała łazi za nami niczym piesek i dopiero kiedy jest śpiąca, po zgaszeniu świateł, można włożyć ją do przenoski, a samemu połowę odwłoka pod stół, żeby ją "umiziać" do snu. Jednak po otwarciu tajemniczego pokoju smarkula udała niewiniątko - sama wlazła do przenoski i się ululała, nawet nie towarzysząc nam w ablucjach. Pełni podejrzeń położyliśmy się do łóżka i konspiracyjnie szeptaliśmy. Nie minęło dziesięć minut i do pokoju wsunął się czarny kształt. Wstrzymaliśmy oddech. Drapieżnik miał doskonały wzrok i węch - byliśmy bez szans. Mogliśmy liczyć tylko na to, że jako stwora ciepłolubnego, przepłoszy go mroźne powietrze wlewające się przez otwarte okna wraz z lodowatym blaskiem księżyca. Jednak stwór nieśpiesznie nas okrążał, zdradzając swój szlak cichutkimi skrzypnięciami co bardziej wrażliwych klepek. Nagle bez wysiłku wskoczył na łóżko - wtuliliśmy się w siebie, wiedząc, że za moment zostaniemy rozdzieleni. Potwór powoli obchodził ciała drżące ze strachu pod kołdrą. Nagle na ramieniu obleczonym koronką poczułam dotyk zimnej, ale stanowczej łapy. Ledwie stłumiłam okrzyk przestrachu - łapa się cofnęła. Potwór odstąpił i w nogach łóżka zajął się myciem. Grzeczny potwór - odetchnęliśmy z ulgą. - Zaraz go capniemy za kark i wystawimy do kuchni. - Jednak monstrum udając małego biednego kotka wpełzło na nas i zastosowało broń ostatecznej zagłady - zaczęło mruczeć. I tym nas uśpiła.
No dobra, koronka jest bawełniana, a za blask księżyca robiła nowa lampa do tego cholernego billboardu, która nie wiedzieć czemu oprócz reklamy musi oświetlać także mieszkania po drugiej stronie szerokiej ulicy.
Wracając do potwora - następnego wieczoru przylazła do sypialni jakby od zawsze w niej sypiała. Ucapiłam i wyniosłam do przenoski. Pozwoliła mi wyjść z sytuacji z godnością - rzuciła się na chrupki, jakby od dwóch dni nic nie jadła. Przecież nie będę stać i się gapić, jak rusza żuchwą. Polazłam do wygrzanego łóżka. Po 2 minutach chrupanie ustało i zapadła cisza. Nieco zdziwiona uznałam, że jednak smarkula jest grzecznym i miłym stworzonkiem. Akurat - po 10 minutach przylazła, sądząc, że już śpimy i nie będziemy protestować. Mało tego, chciała wejść pod kołdrę. Po dłuższych negocjacjach "tu nie wolno - ale tu ciepło - ale wynocha mi stąd - no ale dlaczego, przecież pod swetrem to mogę - a pod kołdrą nie możesz" poszłyśmy na kompromis: po kołdrą nie, na kołdrze pod kocem tak. Wrrr...

Plusem potwora są jego małe rozmiary (póki co). Sfinks dobrze wiedział, że najcieplej pomiędzy niewolnikami, a jak jeszcze z góry koc nasuną, to już raj, więc kiedy nas zaczęły wkurzać przemarznięte nerki, chcąc nie chcąc wytargaliśmy drugą kołdrę i pożycie niemałżeńskie PaństwaKota wyglądało następująco: chuda i chrapiąca parówka w kołdrze - tłusta i chrapiąca parówka w futrze - tłusta i niechrapiąca parówka w kołdrze. Klusek jest lekki, więc na razie nas nie rozdziela, poza tym lokuje się raczej koło mojej stronie - jeszcze nie bardzo wie, kto to jest ten facet, co przychodzi na noc i zabiera jej grzejnik...
Aparatu cyfrotronicznego już nie mam, zatem wspomnień czar, czyli Sfinks na łożu:
Zamiast mojej paszczy na fotce maska Żasą jako bardziej wyględna. Swoją drogą powinnam sobie skonstruować własną maskę do zdjęć, wygodniej będzie ją zakładać niż nieumiejętnie się zaklejać w mikroszitowym fotoedytorze :D Nawet kiedyś zrobiłam taką, jaka widniała na okładce pierwszego, niesławnego, wydania Dziecka na niebie Carrolla, ale bardziej mi pasuje ta z drugiego do fizys, no i Klusek miałby za co ciągać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz