5/28/2008

Did you ever?


Skoro odkryłam darmowego hosta, który umożliwia zamieszczanie na blogu plików audio, to tym trzem w porywach do czterech czytelnikom bloga z przyjemnością zadidżejuję urokliwe nudziarstwo ansamblu o nazwie Homespun. Ansambl składa się z Dave'a Rotheraya (z Beautiful South), który pisze ładne piosenki, z pani Sam Brown (ta od Stop!), która je ładnie śpiewa oraz z zespołu, który je ładnie gra. Wydali już trzecią płytę i znani są chyba tylko w brytyjskich klubach dla nudziarzy - nawet na oślisku ich nie ma. Na swojej stronie (gdzie parę miesięcy temu można było ściągnąć zaprezentowane tu nudziarstwo) prowadzą sklepik, w którym płyty są o połowę tańsze niż na amazonie. Kiedy skontaktowałam się i spytałam o cenę shippingu do Polandy, jako pierwsza fanka z tego kraju (a nie zdziwiłabym się, gdyby i pierwsza spoza granic ukeja) otrzymałam zniżkę, płacąc za wysyłkę tyle, co gdybym mieszkała w Yorkshire (oj, chciałabym).

Przy okazji polecam majspejsa Sam Brown, która również wydała nową płytę - utwór na klarnet Do it right by her jest absolutnie genialny.

Żeby nie było - kot też w klimacie, tylko deszcz nie pada na zielone Yorkshire.

Just like a woman

Przy okazji ładny (mimo koziego sopranu) kawałek do posłuchania:

Co ma wspólnego Mzimu z piosenką Śpiewającego Inaczej? Ano piosenkę lubię, to skorzystałam z okazji, a okazja taka, że Mzimu ewidentnie należy do płci pięknej, czego dowiodła w sobotę, a w zasadzie w niedzielę nad ranem.
Cały dzień spędziliśmy w Aniołówce, następnie z Krąpiami przenieśliśmy się do nas - Mzimu zadowolone było wielce ze stanu nadliczbowego, bo się działo. Tak się działo, że spać nie chciała i kiedy, po wygraniu przez Krąpia w Munchkina, nadszedł czas na planszówki z pierdyliardem małych części, Mzimu zostało zamknięte w kuchni. Kiedy właśnie przegrywaliśmy z Krąpiem w Puerto Rico, uchem kociej matki dosłyszałam piśnięcie, więc natychmiast uwolniłam kociątko, które grzecznie poszło spać. Niestety szybko się obudziło i kiedy przegrywaliśmy z Krapiem w Carcassonne'a, znowu musiało rezydować w kuchni (ale z kocim kabanosem).
Przegrywanie z Krapiem zajęło sporo czasu i kolejne spotkanie pierwszego stopnia z poduszką odbywało się w okolicach świtu. Wydawało mi się, że w Carcassonne'a graliśmy góra godzinę (efektywnie pewnie tak, druga to moje namysły i medytacje) i kiedy mój dobowy zegar biologiczny załapał, że już jest jutro, padłam. Za to wyspane Mzimu ożyło i jęło brykać. Dzielny PanKota, podbudowany tym, że choć raz ze mną wygrał, zajął Kotę zabawą. Po 10 minutach uznali, że może starczy i jak się położył, tak zasnął. Ja niestety zawsze muszę odleżeć minimum 20 minut zanim zasnę, więc usłyszałam brzęk czegoś na toaletce i wielokrotne "ruuuuu, młłłu?". No dobła, wstałam, sprawdziłam i stanowczo ogłosiłam, że bawić się nie będę i zaraz cię cholero w kuchni zamknę. Wzięłam na ręce futro z lodowatymi łapkami, żeby podkreślić wagę słów, a... futro się wtuliło i zaczęło mruczeć. Zaniesione na łóżko wcale nie zaczęło po nim kokosić, tylko dalej się wtulało, aż w końcu wlazło pod kołdrę i zamruczało mnie do snu.
Dziwne bardzo, Śmigot jak chciał brykać, to brykał, a jak chciał się przytulać, to się przytulał. Mzimu jak chce się przytulać, to bryka. I tak, zgadliście, nagroda do odebrania na miejscu - jak chce brykać, to się przytula. Najwyraźniej "weź tu się domyśl człowieku o co tej babie chodzi" to cecha ponadgatunkowa.
Jedno przynajmniej łączy nasze czarnuchy - nie dostając tego, czego chcą, osiągają stan, który naiwny laik mógłby nazwać rozbrykaniem, ale jest to wielce groźne dla otoczenia tornado imieniem Home of massive wkurwę kota. Mzimu zaraz go osiągnie, więc posłusznie idę na dywan szurać łańcuchem i rzucać czymś, co się toczy...

5/12/2008

Nikto ne je doma

Mzimu zostało po raz pierwszy samo w domu na noc. Wyjechaliśmy pozamykawszy, pozakręcawszy i pousuwawszy wszystko, czym mogłaby sobie zrobić krzywdę. Porozstawiałam kilka misek z wodą (Mimu pije wodę ze zlewu, z kubka, z brodzika, z miseczki przebiegle ustawionej na kuchence w patelni - zewsząd, byleby nie musieć jej pić z z miseczki w kociej jadłodajni). Oczywiście panikowałam.


Śmigol witał nas pretensjami, którym dawał głośny wyraz. Trochę irytowało, że kot nie okazuje radości, tylko robi za odpowiednik żony z wałkiem czekającej na męża moczymordę. Ale też i poniekąd było to uczciwe - wzięli kota? no to niech siedzą i czekają, kiedy zgłodnieje albo zechce wleźć na kolana. Śmigol nieco jednak przesadzał, bo udawał sklerotyka i po moim powrocie z dwudziestominutowego wypadu po rzodkiewki, kefir i gazetę awanturował się, że umiera z głodu i w ogóle nikt go nie kocha. Nieobecność podczas nocy kwitował zwykle pawiem na łóżku - kiedy zdiagnozowano u niego FIV, w ogóle przestaliśmy wyjeżdżać.
Mimu cieszy się na nasz widok, wskakuje na plecy, kiedy rozwiązujemy buty lub wspina się po nodze i mruczy wzięta na ręce - nie da się jednak ukryć, że również nie lubi być sama i również traktuje nas jako niewolników, tyle że służących księżniczce nie w kociej restauracji, a na kocim placu zabaw. Stąd między innymi pomysł wzięcia drugiego sierściucha.


Po ponad dobowej nieobecności przywitało nas głośne piśnięcie, zwyczajowe mizianie się, obwąchiwanie toreb oraz aktywny udział w ich rozpakowywaniu. Pobawiliśmy się trochę z naszym słodkim kociaczkiem, który niczego nie zrzucił i niczego nie podrapał. Po czym smarkula przypomniała sobie, że należy nas ukarać (bo chyba nie był to objaw radości) i zaczęła szaleć - cwałowała z lekkością bizona po całym mieszkaniu, usiłowała przewrócić lampę i gitarę, zwaliła doniczkę i podgryzała nam stopy. Złapałam ją do łazienki, gdzie nie mając jak się rozpędzić ani czego zrzucić, uwaliła się na pralce i zasnęła.
A dziś nie odstępuje mnie nawet na krok. Zwykle, kiedy siadam do komputera po próbach podciągnięcia lewej kostki do prawego ucha (pod matę się wchodzi i ją roluje), po prysznicu (do brodzika się wchodzi i potem zostawia mokre odciski na koszulce) oraz po śniadaniu (biały ser w miseczce nie smakuje tak jak z talerza), Mimbla zwija się w kłębek i śpi do powrotu PanaKota, w czym nie przeszkadza jej mój wypad po pomidory i makaron, głośno wirująca pralka czy inne atrakcje domowe oraz zaoknowe (miejskie przedsiębiorstwo warczenia kosiarką ścięło wszystkie mlecze z trawnika, buu). Dziś nie mogę iść nawet do toalety bez eskorty.
Trzeba będzie coś wykombinować na te wyjazdy...

5/06/2008

Krągłooka

Co mi kupiłaś?



sesja parapetowa







odjajniczona i wydepilowana

Długorzęsa pani doktor z Białobrzeskiej wykastrowała* w poniedziałek Mimblę, więc miałam stan przedzawałowy, a w dodatku musiałam wstać ciut świt, czytaj wpół do ósmej. W lecznicy nienormalnie spokojnym głosem poprosiłam panią doktor o przypomnienie mi, że to absolutnie słuszna decyzja i nie jest podyktowana tylko moją niechęć do zasikanego fotela. Wiem, że konieczność choć jednorazowego miotu to mit; wiem, że kastracja niekoniecznie równa się tycie - kot, zwłaszcza wychodzący, mniej biega i chętniej leniuchuje, więc może przytyć, ale nie musi i zależy to od opiekuna. Wiem, że wczesna kastracja nie powoduje zahamowania wzrostu (acz niektórzy naukowcy odradzają wersję amerykańską czyli kastrowanie grubo przed osiągnięciem dojrzałości płciowej, z uwagi na niedostateczną gęstość kości i ich łamliwość w późniejszym wieku). Wiem, że rozmnożenie kotki to czysty egoizm, bo takich ślicznych maluchów, jakim ona była jeszcze niedawno temu, w schroniskach i u wolontariuszek jest aż nadto. Wiem, że ruja to nieszczególna przyjemność dla kota, a ruja nieskuteczna, czyli niekończąca się zapłodnieniem sprawia, że kolejne następują coraz częściej i kotka może je mieć nawet co kilka tygodni.
A przecież Mim jest kotem niewychodzącym i nie wiadomo, czy będzie miała kocie towarzystwo. Dodatkowo u samic naszego gatunku usunięcie jajników przyśpiesza starzenie. Zaleca się wręcz HTZ, żeby przedłużyć życie. Kotom to jednak życia nie przedłuża, a jeśli to o dni, nie lata, a te szaleństwa hormonalne domagającego się reprodukcji organizmu (często wspomaganego przez hormony "zagłuszające" ruję) życie to skracają - Białobrzeska to spora lecznica, ale byłam zaskoczona dowiedziawszy się, że nie ma tygodnia, żeby nie trafiła tam kotka z ropomaciczem lub nowotworem sutka, który w praktycznie stu procentach kończy się remisją. Niewykastrowana kotka, nawet jeśli nie będziemy podawać hormonów i znosić jęki, będzie próbowała uciec, będzie niespokojna. A przecież chcemy zapewnić jej komfort, tak samo jak sobie.
Operacja jest niesie ze sobą minimalne ryzyko, jest szybka, rutynowa - doradza się ją nie tylko dla świętego spokoju właściciela zwierzęcia, a przede wszystkim z uwagi na zdrowie kota.
Zostawiłam torbę i zwiałam.

Operacja została wykonana metodą małego cięcia, czyli mniej więcej 1 cm nacięcia na linii białej, przez którą lekarz wyciąga narządy rodne i zakłada szwy (my zdecydowaliśmy się na rozpuszczalne). Cała zabawa trwała chyba z kwadrans, znacznie dłużej kota się wybudzała, bowiem porządna lecznica nie wyda zwierzęcia pod narkozą.
Odebrałam ogoloną, pomazaną antyseptykami i naćpaną kotę wraz z kaftanikiem i zastrzykiem przeciwbólowym. Ma leżeć w ciepłym miejscu i nie jeść. Łatwo powiedzieć. Sfinks dostawał amoku, stanowczo domagał się jedzenia i sprawdzał, dlaczego nie udaje mu się wskoczyć na tę niską szafkę, o szafie nie wspominając - trochę się więc bałam. Mzimu na szczęście na jedzenie nie zwraca uwagi, jest, to podje odrobinę, nie, to nie ma problemu. Ze wskakiwaniem oczywiście miała kłopoty, zadek jakoś nie nadążał, więc szybko zorientowała się, że albo metoda schodkowa albo lepiej nie próbować, a w ogóle to "ja bym się o coś oparła". Na wszelki wypadek zamknęłam ten pokóji, w którym po fotelu można dostać się na biblioteczkę i zainstalowałam się w sypialni z książkami oraz krzyżówkami. Mimbu starannie wymyła z brzucha to, czym ją wysmarowano, ale samego szwu nie usiłowała rozlizać, przez co nie mamy śmiesznych zdjęć kota w kaftaniku. Po toalecie niestety nie zasnęła - cały dzień była naćpana i patrzyła na świat mocno nieprzytomna . Kiedy PanKota wrócił z roboty i nieopatrznie wziął swoją śliczną Mimi na kolana, to musiał w tej pozycji siedzieć ponad godzinę. Zdrętwiały próbował się nieco przesiąść, ale Mim zaczęła go gryźć. Posłusznie więc wrócił na nasz szeroki kuchenny parapet, usiłując zjeść obiad - Mimbu toczyła usatysfakcjonowanym choć średnio przytomnym wzrokiem dookoła. Numer odstawiła dwie godziny później, ale już kiedy wychodził od nas Ten, co nienawidzi kotów, przypomniała sobie, że obowiązkowo musi go obleźć.
Dzisiaj z każdą godziną widać poprawę - śpi jeszcze niezbyt twardo i chyba polecę po jeszcze jeden zastrzyk przeciwbólowy, ale już skacze z właściwą sobie lekkością oraz jest nieznośna. Podczas tej notki co chwilę zwołuje mnie na dywan - mam machać zabawką, choć jeszcze nie biega za nią z pełną prędkością, widać, że porusza się ostrożnie. Jednak twardo protestuje kiedy wstaję - siedzi i przygląda się, jakbym odstawiała Taniec na dywanie.

Wpakowała mi się na ręce - a nie chcę jej brać, bo boję się, że dotknę brzuszka i sprawię ból - i wlazła pod bluzę, czego dawno nie robiła. No to chyba powstawiam zaległe zdjęcia :D

* nie, Mimbla nie okazała się być Mimblem - kastracja to pozbawienie zwierzęcia gonad, czyli jajników bądź jąder, natomiast sterylizacja to uniemożliwienie zapłodnienia, czyli np podwiązanie jajowodów bądź nasieniowodów.