5/13/2010

z cyklu "aaartystycznie się staram"

przerwane milczenie

Z każdym rokiem czas płynie coraz szybciej. Mój biegnie już jak sprinter na dopingu, a co gorsza starszyzna plemienna twierdzi, że to jeszcze nic - po pięćdziesiątce to człowiek ani się obejrzy, a już ma osiemdziesiąt. To marne wytłumaczenie dla ponad rocznej nieaktywności na blogu. Ale proszę, usprawiedliwieniami jak z rękawa sypać mogę. Do niniejszego bloga potrzebny jest kot i fotopudełko, a oba szwankowały, w tym jedno permanentnie.
Primo sierścistej zarazy dość mieliśmy - mimo detektywistyki urologicznej małpa nadal ulewała w różne miejsca: na fotelu, pod fotelem, pod drzwiami wejściowymi, za szafką z telewizorem, w szafce na buty (na szczęście trzymam je w pudełkach i na szczęście zrobionych z grubego kartonu). Żeby jeszcze chora była, ale nic takiego. Kapnęliśmy się w końcu, że robi tak, kiedy w kuwecie jest urobek, szczególnie ten stały, a że po wydaleniu wydalin od razu robiła spust pęcherza, to słysząc szuranie trocin sprintem rzucaliśmy się do czyszczenia kociego klopa. O ile byliśmy w domu. W końcu zamówiłam wielką kuwetę i wysypałam do niej pół torby trocin. Od kiedy ma dwie, bez problemu robi nawet i trzy wejścia do jednej - nowej, wielkiej, z której wydobycie wszystkich skarbów zajmuje mi ładnych parę minut. Starą ignoruje. I niech tak - odpukać - zostanie.
Secundo, padło fotopudełko. A konkretnie ten zawszony Sung. Że zamiast czerni robił szumy to jeszcze rozumiem. Ale żeby tak żreć prąd? Równo po dwóch latach robił jedno zdjęcie z lampą błyskową i dwa bez, po czym wykonywał anemiczne bzzzt i zamierał z otwartym obiektywem. Drugi rodzinny egzemplarz wykazał się podobną żywotnością. Producent chciał, żebym szybko zgarnęła nowy towar ze sklepowej półki. Nie pomyślał tylko, że na widok jego logo będę pluć i czynić znak krzyża. Nie wiem, ile wytrzyma nowy aparat imieniem Cyber, ale czerń jest czernią, więc radośnie pstrykam czarnego kota...
Kota nie polewa, fotopudełko nowe dostałam, no more excuses.