8/29/2008

Kocia muzyka

Koty nasze zaliczają się do małomiaukliwych.

Śmigol miał w zasadzie dwa tryby: oskarżycielskie i pełne pretensji miauk, tłumaczące się na coś w stylu: "jak śmieliście zostawić mnie samego, śmierć głodowa zagląda mi w oczy, natychmiast napełnijcie mi miski, wy dwunogie durnie". Nie budziło to w nas szczególnych wyrzutów sumienia, ponieważ ten sam miauk słyszeliśmy i po nieobecności trwającej dobę (a w miseczkach były jeszcze chrupki) jak i trwającej kwadrans (a kot godzinę wcześniej się napchał). Nie, nie był to wyraz tęsknoty za nami - Sfinks prowadził prosto do miski. Po prostu kelner powinien się meldować raz na 10 minut przy stoliku.

Drugi dźwięk to terkoczące ek eek ek ek. Adresatem były ptaki za oknem, w które Sfinks surowo się wpatrywał (bez prób wydostania się na drugą stronę szyby). Zapewne miotał jakieś obelgi.

Mimi miauczeć się nie nauczyła. Robi mi (lub pi) i jest to ekwiwalent Krtekowego ah-joj. Zależnie od intonacji wyraża radość, zdziwienie, prośbę i generalnie przekłada się na czasownik "bawić". Gdy jesteśmy długo nieobecni, pi jest dość smutne i oznacza "nikt się ze mną nie bawił". Kiedy nie ma nas krótko, pi! jest dość radosne i kryje się pod nim "super, bawimy się". Kiedy siedzimy przy koputerach, przez pi? należy rozumieć "bawimy się?"
Drugi dźwięk jest nieco dłuższy i częściej używany - mm, yyy, miiyyyy, mmmiyyy etc, czyli nuuuuuuudzę się, nikt mnie nie przytula, zero rozrywek, nikt na mnie nie zwraca uwagi.

O tym, jak koty skupiają na sobie uwagę, w następnym odcinku.

Koniec lata

Kota chowa się w różne dziwne miejsca, często przyprawiając mnie o początki zawału, że właśnie uruchomiłam pralkę i koszulki będą pokryte sierścią.

Dobrym schowkiem i jednocześnie miejscem zabaw jest pudło po odkurzaczu, którego z tego powodu nie mam serca się pozbyć:

Kryjówką numero uno jest oczywiście szafa, ale przecież nie po to ma się szafę, żeby teraz prezentować schowanego w niej trupa, więc zdjęcia brak.

paranormalnie

Dziwna rzecz mi się dziś przytrafiła. A właściwie to nawet dwie, bo śnił mi się pan od historii z podstawówki, który był w sklepie obuwniczym - dość nietypowym, bowiem dwa hoże lachony zakładały mu nie tylko buty, ale i skarpetki, po uprzednim masażu stóp. Tak radośnie chichotali, że się obudziłam.
Kota nie rezydowała na łóżku, tylko w kuchni - rzadko, ale się zdarza. Dalej było typowo: układanie się do snu podczas krótkich odwiedzin toalety (kiedy siedzę na kanapie, nigdy nie przychodzi na kolana), foch po opuszczeniu porcelanowego fotela, łaskawe przebaczenie w zamian za chrupki i brykanie po mieszkaniu podczas moich ablucji.
Wycierałam właśnie umytą paszczę, kiedy kota wybiegła z kuchni i z przedpokoju obserwowała coś, co musiało przemieścić się z kuchni do sypialni.
- Oho, polowanie na owada, trzeba wsadzić na nos okulary i sprawdzić, czy to nie osa. - Gdy jednak poprawiłam stan dioptrii, okazało się, że kota nie poluje, a wręcz zachowuje się, jakby na nią polowano. Wpatrywała się w sypialnię z nieco podkulonym ogonem i... cofała. Dotarła aż na spłuczkę.
- Ki diabeł? Wielki szerszeń? Nic nie słyszę.
Weszłam do pokoju, ale nic w nim nie było. Mimi ostrożnie przyszła do mnie, nie spuszczając z oka łóżka. Stanęła w bezpiecznej odległości, za mną i wpatrywała się w mebel, od czasu do czasu stając słupka (wersja "surykatka").
Poprawiłam pościel i koc, wzięłam kotę na ręce. Żadnego drżenia, najeżonego futra - tylko skupienie i ogon lekko pod siebie. Postawiłam na łóżku. Nie zwiała, ale ostrożnie zeszła na przystawiony do łożka drapak z półką. Tyłem.
Może właśnie rozdzielały się nogawki Spodni Czasu, co jak czytelnikom Pratchetta wiadomo, tworzy światy równoległe. Może w tym świecie planuję kanapkę z pasztetem i ogórkiem, a w tamtym zawalił się sufit i Mimi widzi mojego ducha wygrzebującego się spod gruzu?
Zrobiłam kanapki z pasztetem, co oderwało Mimi od obserwowania łóżka. Szybko jednak wróciła, stając na tylnych łapkach i wystawiając łepek z nad krawędzi łożka, co mimo pewnego niepokoju uwieczniłam. Łóżko jest puste, ale może aparat cyfrowy nie jest tak czuły jak klisza i ducha nie zarejestrował
W końcu Mimi przyszła za mną do drugiego pokoju, domagając się w swój standardowy sposób rozrywki, ale nie była w stanie skupić się na zabawie - ciągle zerkała przez drzwi łączące pokoje na łóżko.
Deszczowa pogoda ją w końcu zmęczyła. Zadekowała się w szafie. A ja sobie myślę, że nie mogła to być wielka tarantula, bo Mimi przecież by się jej nie bała.
To na pewno chichoczący historyk ze snu.