12/12/2007

Le roi est mort, vive la reine?

9 października 2004 (dobrze jest mieć stary kalendarz) zostałam PaniKotą - w naszym mieszkaniu pojawił się Sfinks. 25 października 2007 musieliśmy podjąć najtrudniejszą jak dotąd decyzję. Zapewne nie będę chciała wracać do tej drugiej daty - do trzech lat pomiędzy owszem często - więc wkleję maila, jakiego rozesłaliśmy kilka dni później:
We czwartek musieliśmy pożegnać się ze Sfinksem. Nie będę pisać, że to był najmądrzejszy i najpiękniejszy z kotów, bo to banał. Ale był. Kto z Was go poznał, ten reagował sympatią, jeśli nie zachwytem - chyba że udawaliście z uprzejmości ;) My w ciągu tych trzech lat nabraliśmy przekonania, że to nie jest Felis silvestris catus tylko Felis draconis nobilis - dla przyjaciół Śmigot lub Bu lub jeszcze inaczej (kolejne imię odkrywaliśmy mniej więcej co pół roku). Po trzech latach jakże intensywnego spania we wszystkich możliwych miejscach mieszkania (to niewiarygodne, jak bardzo rzeczywisty i stanowczo obecny jest ktoś, kto przesypia 90% doby), nadeszły trzy tygodnie, kiedy coraz rzadziej spał, jadł i pił, aż zupełnie przestał jeść i nie mógł spać. Mogliśmy jeszcze walczyć o kolejne kilka, może kilkanaście dni, zwłaszcza, że organizm miał bardzo silny - w końcu w rogu piwnicy pomiędzy rurami z wrzątkiem przetrwał 12 dni - ale tej batalii z wirusem FIV nie dało się wygrać (leukocyty spadały, aż zniknęły), Bu stracił ponad kilogram i marniał w oczach, a korzyści z wizyt w lecznicy i kroplówek oraz zastrzyków zerował towarzyszący temu stres, więc przy pomocy wspaniałych lekarek z Białobrzeskiej podjęliśmy tę najtrudniejszą jak dotąd w życiu decyzję.
Cieszymy się, że w ogóle mieliśmy szczęście zaznać Śmigotowego udeptywania i mruczenia (coś jak ciągnik Ferguson) i mamy nadzieję, że te trzy lata na N........... wynagrodziły mu wcześniejszy brak domu, cierpienia zadane przez jakiegoś skurwiela w żoliborskiej piwnicy oraz zimno i ciemność prowizorycznego azylu.
Załączam dwie fotki i idziemy w cholerę z tego pustego mieszkania.
Fotki kiedy indziej.
Musiałam przerwać pisanie, bo - jakby wyczuwając, że beczę, królewna obudziła się i przyszła pomruczeć na kolana i popacać mnie łapką po twarzy.

No właśnie, skąd królewna? - jeszcze nie królowa, bo ma jakieś 6 tygodni. Brakowało nam Sfinksa, ale szybko zaczęło nam również brakować kota nawet przez małe k. Mimo horrendalnej ilości pracy zerkałam na forum i adopcje na miau.pl - Maryla, która uratowała Sfinksowi (i nie tylko jemu) życie, miała akurat śliczne niebieskie kocisko: Monsieur Bleu. Było jednak jeszcze za wcześnie, poza tym kotello wymagał leczenia okulistycznego, na co nie mieliśmy czasu. Niebieskie koty rzadko trafiają się w azylach - szybko znalazł dom. Potem ujęła nas na miau historia Rastamana, który bardzo źle znosił pobyt w azylu i byliśmy gotowi go wziąć - niestety okazał się bardzo chory i z domu tymczasowego trafił za tęczowy most. Ogrom łapek potrzebujących kolan był deprymujący - ograniczyliśmy "pulę" przeglądając koty z Bezpiecznej Przystani - ze wskazaniem na Behemota i Wielkota. Po skończeniu swoich projektów mieliśmy tam pojechać i zdać się na oko prowadzącej fundację. W międzyczasie jednak zadzwoniły do mnie dwie niesamowite wetki z Białobrzeskiej, znakomitej lecznicy, do której chodziliśmy ze Sfinksem. Nie owijając w bawełnę oznajmiły, że zamierzają wcisnąć mi kota, "uciekiniera" z azylu. Skoro osiołkowi w żłoby dano, to nawet fajnie, że ktoś za mnie zdecyduje - ok, ale za tydzień, bo pracujemy niemal non stop i najpierw testy na FIV/FeLV. Po paru dniach okazało się, że FeLV dodatni, czyli kocia białaczka. Wetki absolutnie nas do niczego nie namawiały - sami, dowiedziawszy się przypadkiem z wątku na miau.pl, że kotek, zwany przez nas roboczo Binky lub Blinky lub Brudna Krowa, będzie musiał zostać uśpiony, jeśli nie znajdzie domu, bo do azylu wrocić nie może, po kilku dniach - każde oddzielnie - uznaliśmy, że trudno, może nie chcem, ale chyba jednak muszem. Wprawdzie nie chcieliśmy choć przez trochę chodzić do lecznicy co drugi dzień i mieć w lodówce więcej strzykawek niż jajek, ale trudno. Jedna z tych wspaniałych dziewczyn napisała nam parę mądrych słów wsparcia, jednak druga uznała, że po przejściach związanych z chorobą Sfinksa (a sama parę razy miała w oczach łzy bezsilności), należą nam się młode zdrowe łapki, a nie hospicjum. No może i tak, ale to następnym razem - bierzemy Blinky'ego i koniec.
W niedzielę wpadliśmy do lecznicy tuż przed zamknięciem - żeby Blinky'ego na razie poznać, bo na poniedziałek planowałam wielkie sprzątanie (all work and no cleaning made this flat a pigsty). Tymczasem z nieco podejrzanymi iskierkami uśmiechu w oczach nasza pani wet wcisnęła nam czarną kulkę, (która natychmiast zaczęła mruczeć pod dłonią) i powiedziała, że panuje panleukopenia, więc musimy małą koniecznie z lecznicy zabrać, bardzo, bardzo proszę.
- Ale na tymczas?
- Może być na tymczas.
- Ale na ile?
- Zobaczymy - uśmiechnęła się tak, że Gioconda przy niej to pikuś.
Kilka dni później wizyta kontrolna z małą u innej wetki - Mogą Państwo wziąć Blinky'ego. Ale Państwu też się coś od życia należy. Ta mała to idealne zwierzę dla Państwa na teraz.

Zdążyliśmy poznać Binky'ego - bardzo miziasty dwulatek. Test na białaczkę należy powtórzyć, organizm może pokonać wirusa - choć w jego przypadku to mało realne, bo ma już objawy charakterystyczne dla tej choroby, ale nie jest to ostra faza. Rokowania: 2-3 lata. Szczepienie nie chroni w stu procentach, zwłaszcza takiego malca. Nie ma mowy o wzięciu obu kotów. Krasnaletta już podbiła nasze serca i to wcale nie dlatego, że jest malutka. Zwłaszcza, że o małych kotach mam taką samą opinię jak o małych ludziach - skoro nie mogą się rodzić dorosłe, to niech ktoś inny się stresuje. Ale Kluska jest tak bystra, grzeczna i czuła, że kapituluję - jeszcze dzień, dwa i nie oddam jej nikomu.
Kiedy mieliśmy Sfinksa, nie zaglądałam na miau.pl, żeby nie kusiło mnie wzięcie drugiego kota (Sfinks nie przepadał za swoim gatunkiem) i żeby nie dołować się kotami cierpiącymi z powodu ludzkiej bezmyślności (kastracja kastracja i jeszcze raz kastracja) czy okrucieństwa (koty bez łapek, bez ogona, bez oczka). Żyliśmy sobie szczęśliwie w małej bańce rzeczywistości kontrolowanej. A teraz rzeczywistość nas gryzie.

Brak komentarzy: