7/08/2009

przekora

Podczas prasowania zganiałam kota z deski i słuchałam sobie tokefemowej rozmowy z profesorem psychologii na temat altruizmu. Psycholog powiedział, że człowiek nie ma czegoś takiego jak gen przekory. Zaśmiałam się, że powinien może mnie zbadać, bo przekorna jestem zaiste organicznie. Ot, na przykład takie diamenty – wszyscy uważają, że są przepiękne i każdy chce je mieć. A ja chcąc nie chcąc krzywię się na ich widok. Mogłabym wymienić tysiąc takich czysto biologicznych reakcji „inaczej niż wszyscy” i to zarówno poważniejszych, jak i błahszych.
Jednak cóż, moje wychowanie wanie nie było chyba standardowe, za nic nie udało mi się przerobić okresu identyfikacji z grupą rówieśniczą i jako jedna z nielicznych kompletnie nie buntowałam się przeciwko rodzicom. Noo, chciałam, a jakże, tylko za cholerę nie było przeciwko czemu, rodzic uważał, że wolność stanowi wartość nadrzędną i jako że respektował moją, to i mnie wypadało odwzajemnić się tym samym. Rodzicielka znana też jako domowe gestapo, nieco się buntowała, ale musiała skapitulować.

Ale dość analizowania własnego dzieciństwa, bo można przypalić spodnie albo ogon kotu. Kotu! No tak, przecież kotu jest dowodem na istnienie genu przekory. Standardowo – nie śpi, wtedy kiedy człowiek chce spokojnie posiedzieć/pospać i śpi na kolanach akurat wtedy, kiedy człowiek chce wstać – to wie pewnie każdy kociarz.

Mimi traktuje takie zachowanie zaledwie jako wprawkę w robieniu na przekór. Numerem doprowadzonym do perfekcji jest „prysznic”. Wygląda to tak, że człowiek chce po dokonaniu ablucji, jak najszybciej się wytrzeć, nakremować, wdziać piżamkę i znaleźć się w łóżku z książką i przytulastym kotem. Ale nie – kot jest przytulasty dokładnie w tym momencie, w którym człowiek wystawia mokrą stopę z brodzika i usiłuje się wytrzeć. Mimzu staje na tylnych łapkach i wyciąga przednie, albo po prostu bezceremonialnie wskakuje na ledwie owiniętego ręcznikiem mokrego osobnika, nie przejmując się tym, że drapie mu alanbastrowy dekolt, po czym mruczy, wtula się i zostawia grubą warstwę swoich kłaków, zapewne w celu przykrycia zadrapań. Odstawić taką? – próbuje raz, drugi, trzeci, a potem patrzy zawiedziona i człowiek czuje się jak ostatni drań.
Jedyną metodą na takie łazienkowe czułości – poza zamknięciem jej przed nosem drzwi, co jednak rani jej uczucia osobiste – jest mycie się w parze. Kot wprawdzie preferuje bardziej mokrego osobnika, który oczywiście bardziej preferuje ręcznik, ale jakoś można to pogodzić – ty potrzymasz kota, ja się wytrę, potem ja potrzymam kota, a ty nałożysz krem. Kota oczywiście zdaje sobie sprawę, że robią z niej osła i w ogóle nie o to jej chodziło, ale trzyma fason, bo dobrze wie, że jutro czy pojutrze, będę brała prysznic, kiedy PanKota wyjdzie do pracy i już ona mnie wtedy radośnie obślini i obsierści.
A najgorsze jest to, że kiedy umyty i odsierściony człowiek trafia do łóżka, to już sobie spokojnie nie poczyta, bo kota właśnie skończyła fazę miziania i biega z tupotem po całym mieszkaniu, wpadając biednemu czytelnikowi znienacka na brzuch czy plecy i zaglądając w oczy z pretensjami. No co tak leżysz jak długa?