12/30/2007

Czarna Mimbla i czarny sung.

Od paru dni ganiam za Mimblą z sungiem w ręku (niby jest sam, ale całkowicie wystarcza - dziękuję, Mikołaju). Oto efekty:

Kota jest już dwa razy większa (o ogonie nie wspominając) i ma coraz bardziej migdałowe oczy zamiast niemotowatych guzików:

Futro Sfinksa pięknie pachniało, Mimbli niekoniecznie - powodem jest chyba jej ulubiona kryjówka:

zabawa z piłką/ręką/wędką/sznurowadłem - dobrze jak się toczy, a najlepiej jak dynda:


dobrze się śpi na rękach/kolanach:

hamak też jest całkiem niezły:

ale najlepiej na biurku, gdzie z jednej strony grzeje lampa, z drugiej monitor (nie żeby reklama, wlazł w kadr i został - ale swoją drogą to bardzo to zacny produkt), a z tyłu jeszcze kaloryfer:


12/19/2007

Ménage à trois.

Mimbla już czuje się swobodnie na salonach, zatem niedawno poznała wyszorowaną sypialnię. Mamy już dość zamykania na noc wszystkich drzwi, które w dodatku, jako wiekowe, nabrały paskudnego charakteru i zwykle trzeba mocno nimi mocno trzasnąć, żeby dotarło do nich, że mają przejść w tryb "zamknięte". Sąsiedzi nie muszą wiedzieć, który pokój zamykamy, do precyzyjnego określenia naszego położenia wystarczy im trzeszczący parkiet.

Zwykle mała łazi za nami niczym piesek i dopiero kiedy jest śpiąca, po zgaszeniu świateł, można włożyć ją do przenoski, a samemu połowę odwłoka pod stół, żeby ją "umiziać" do snu. Jednak po otwarciu ta
jemniczego pokoju smarkula udała niewiniątko - sama wlazła do przenoski i się ululała, nawet nie towarzysząc nam w ablucjach. Pełni podejrzeń położyliśmy się do łóżka i konspiracyjnie szeptaliśmy. Nie minęło dziesięć minut i do pokoju wsunął się czarny kształt. Wstrzymaliśmy oddech. Drapieżnik miał doskonały wzrok i węch - byliśmy bez szans. Mogliśmy liczyć tylko na to, że jako stwora ciepłolubnego, przepłoszy go mroźne powietrze wlewające się przez otwarte okna wraz z lodowatym blaskiem księżyca. Jednak stwór nieśpiesznie nas okrążał, zdradzając swój szlak cichutkimi skrzypnięciami co bardziej wrażliwych klepek. Nagle bez wysiłku wskoczył na łóżko - wtuliliśmy się w siebie, wiedząc, że za moment zostaniemy rozdzieleni. Potwór powoli obchodził ciała drżące ze strachu pod kołdrą. Nagle na ramieniu obleczonym koronką poczułam dotyk zimnej, ale stanowczej łapy. Ledwie stłumiłam okrzyk przestrachu - łapa się cofnęła. Potwór odstąpił i w nogach łóżka zajął się myciem. Grzeczny potwór - odetchnęliśmy z ulgą. - Zaraz go capniemy za kark i wystawimy do kuchni. - Jednak monstrum udając małego biednego kotka wpełzło na nas i zastosowało broń ostatecznej zagłady - zaczęło mruczeć. I tym nas uśpiła.

No dobra, koronka jest bawełniana, a za blask księżyca robiła nowa lampa do tego cholernego billboardu, która nie wiedzieć czemu oprócz reklamy musi oświetlać także mieszkania po drugiej stronie szerokiej ulicy.

Wracając do potwora - następnego wieczoru przylazła do sypialni jakby od zawsze w niej sypiała. Ucapiłam i wyniosłam do przenoski. Pozwoliła mi wyjść z sytuacji z godnością - rzuciła się na chrupki, jakby od dwóch dni nic nie jadła. Przecież nie będę stać i się gapić, jak rusza żuchwą. Polazłam do wygrzanego łóżka. Po 2 minutach chrupanie ustało i zapadła cisza. Nieco zdziwiona uznałam, że jednak smarkula jest grzecznym i miłym stworzonkiem. Akurat - po 10 minutach przylazła, sądząc, że już śpimy i nie będziemy protestować. Mało tego, chciała wejść pod kołdrę. Po dłuższych negocjacjach "tu nie wolno - ale tu ciepło - ale wynocha mi stąd - no ale dlaczego, przecież pod swetrem to mogę - a pod kołdrą nie możesz" poszłyśmy na kompromis: po kołdrą nie, na kołdrze pod kocem tak. Wrrr...


Następnej nocy Kluska zaniesiona do przenoski, śpiąca wielce, zastosowała jeszcze inną taktykę pt. "teraz się bawię". Po paru minutach, niby przypadkiem, przyleciała z "gejowską" myszą, rozejrzała się i uznała, że skoro już tu jest, to może się na coś przyda, umyje nas, ogrzeje, umruczy do snu. Jasne... Pół godziny robiła rozpoznanie terenu pod kocem, potem usiłowała wepchać się pod kołdrę, obrażona polazła na parapet, znowu próbowała pod kołdrę, ostatecznie jednak musiała się pogodzić z tym, że albo koc albo nic.

Plusem potwora są jego małe rozmiary (póki co). Sfinks dobrze wiedział, że najcieplej pomiędzy niewolnikami, a jak jeszcze z góry koc nasuną, to już raj, więc kiedy nas zaczęły wkurzać przemarznięte nerki, chcąc nie chcąc wytargaliśmy drugą kołdrę i pożycie niemałżeńskie PaństwaKota wyglądało następująco: chuda i chrapiąca parówka w kołdrze - tłusta i chrapiąca parówka w futrze - tłusta i niechrapiąca parówka w kołdrze. Klusek jest lekki, więc na razie nas nie rozdziela, poza tym lokuje się raczej koło mojej stronie - jeszcze nie bardzo wie, kto to jest ten facet, co przychodzi na noc i zabiera jej grzejnik...

Aparatu cyfrotronicznego już nie mam, zatem wspomnień czar, czyli Sfinks na łożu:
Zamiast mojej paszczy na fotce maska Żasą jako bardziej wyględna. Swoją drogą powinnam sobie skonstruować własną maskę do zdjęć, wygodniej będzie ją zakładać niż nieumiejętnie się zaklejać w mikroszitowym fotoedytorze :D Nawet kiedyś zrobiłam taką, jaka widniała na okładce pierwszego, niesławnego, wydania Dziecka na niebie Carrolla, ale bardziej mi pasuje ta z drugiego do fizys, no i Klusek miałby za co ciągać.

12/18/2007

Goście.

Mimbla - odpukać - doskonale nadaje się do gości. (Mam nadzieję, że są takiego samego zdania :D) Bawi się z tymi, którzy mają cierpliwość machać patykiem z piórkiem lub wędką z włochatą kulką na gumce. Kiedy się zmęczą, przerzuca się na piłki. Śpiąca nie ma nic przeciwko przytulaniu przez tych, którzy mają cierpliwość ją głaskać. Kiedy nie ma chętnych, dekuje się w przenosce albo na kaloryferowym hamaku. Nie przeszkadza tym, którzy nie mają ochoty koncentrować się na kocie. W sobotę dała nam spokojnie obejrzeć kolejnego Żasą Worhisa i teledyski Mylene Farmer (artystce gratulujemy wyobraźni i polecamy zmianę psychoanalityka). W piątek sama została bohaterką filmu przyrodniczego - zdjęć nie ma, bo słuchając objaśnień dr zwierzęcologa Milivoja popłakałam się ze śmiechu.
Czarna dama z czarnym kotem ;) jest bez twarzy, bo nie wiem, czy goście życzą sobie, by ich wizerunki publikować. Zresztą ona, jak i drugi gość mają krechę za przyjście bez aparatów, bo w przeciwieństwie do mnie aparatem fotograficznym potrafią robić zdjęcia, a nie pstrykać fotki.

Mimblowe mikołajki.

Do Mimbli przyszedł Święty Mikołaj z wielkim worem w postaci pana z Animalii. Tzn. Mikołaj był w tejże postaci, pan z całą pewnością worem nie był.



12/17/2007

Białobrzeska gwiazda.

Wierni fani Kluski nie desperujcie, oto kolejna obfita porcja wieści i zdjęć w kilku nowych notkach. Zaniepokojonych moim blogowaniem uspokajam - tempo trzech notek dziennie zostanie wkrótce zastąpione przez jedną notkę na trzy miesiące, jak tylko Kluska zamieni się w Kluchę. Albo w eleganckie bucatini lub cannelloni. I nastąpi to lada dzień, bo panna rośnie w oczach.

Póki co jednak przechodzi choroby wieku dziecięcego, w związku z czym odwiedzamy bardzo fajne dziewczyny w lecznicy. W piątek Klusek aż usypiał na stole z nadmiaru wrażeń - najpierw pani doktor się ucieszyła i poleciała zaprezentować Krasnalettę pani technik, której mała rzuciła się pod nogi, dzięki czemu trafiła do lecznicy. Pani technik poleciała pokazać małą pani doktor, która uratowała tę, która akurat próbuje wejść do pudełka po chusteczkach, z zapaści - Mim okazała się być uczulona na tolfedynę; tak samo, jak Sfinks, z tym że on "zaledwie" pawiował na łóżko po paru godzinach od podania leku, czyli zwykle o piątej nad ranem. Nawiasem mówiąc owo pawiowanie chyba aktywowało mi instynkt macierzyński - ja, suseł, budziłam się jeszcze przed pierwszym wyładunkiem, na charakterystyczny dźwięk krztuszenia się - zupełnie bez sensu, bo to PanKota pierwszy wstaje, a tak to ja musiałam sprzątać. Ale wracając do Kluski w lecznicy: jeszcze hołdy od państwa siedzących ze swoimi zwierzakami na kroplówkach i fullservice: temperatura, pazurki (niestety w tej kolejności, ale sznyty na rękach szybko się goją), krople do oczu (lekki koci katar), czyszczenie uszu (lekki świerzbowiec), zastrzyk z antybiotykiem, ważenie (1,20 kg z czego 20 dkg to zapewne kudełki), pobór krwi do testów na FIV i FeLV (uff, ujemne), środek odrobaczający strzykawą do paszczy.
Włożona do torby Kluska momentalnie zasnęła (na plecach z łapami do góry) i kiedy stałam przy recepcji, budziło do ogólne rozczulenie - wręcz jedna pani podeszła zdziwiona pytając co ja mam takiego w torbie, że tak wszyscy do niej zaglądają i się uśmiechają. Dzięki temu, że Klusek był padnięty, mogłam wracać w rękawiczkach i nie walcząc z rozsuwającą się torebką - przenoska Sfinksa ma rozwalony suwak, zresztą jest zbyt duża, więc póki co w tej roli występuje torba Lacosty wyłożona ręcznikiem - normalnie warszawska Paris Hilton z miniaturowym pudelkiem. No, może gdybym nie paradowała w przedszkolakowej czapie z pomponem :D
Dziś miałam elegancką torebkę z czarna główką - Klusek uparł się oglądać zimny świat, ale wyleźć usiłował dopiero w kiosku koło domu. W lecznicy pod ręką pani doktor, która tak zaczarowała wszystko, żeby Mimbla do nas trafiła, smarkata chyba wiedziała, komu należy się wdzięczność za dwójkę własnych niewolników, bo nie zaprotestowała nawet przy mierzeniu temperatury.

Aha, czystym przypadkiem Mimbla najpewniej urodziła się wtedy, kiedy żegnaliśmy się ze Sfinksem. Casus foederis?

12/14/2007

Ja też chcę koszulkę.

Klusek wskoczył do kosza na brudną bieliznę, porył nosem i zakopał się w koszulce PanaKota - do celów dokumentalnych trochę Kluskę odplątałam. Miło by było mieć trochę spokoju, ale nie została tam długo, bo przecież nie będzie siedzieć sama - zadekowała się na biurku, pomiędzy mną a klawiaturą, przykryta swetrem.

Nie tylko w nocy wszystkie koty są czarne.

Następca Sfinksa miał przede wszystkim nie być czarny - na wszelki wypadek. Miał też nie być smarkaczem i dziewczynką, ale już wyjaśniałam, dlaczego jest, jak jest.
Niezależnie od siebie i ja i PanKota powiedzieliśmy wczoraj do Mimbli "Śmigoletta".

Mała dygresja - Sfinks trafił już do nas z imieniem. Pewnego ranka obudziłam się z dziwnym wrażeniem. Wpatrywały się we mnie wielkie żółte oczy płonące żądzą posiadania. Smeagol pragnący pierścienia - czytaj jedzenia
w puszce, której z braku przeciwstawnego kciuka nie mógł sam otworzyć. A kiedy chodziło o jedzenie, to śmigły był że hej. No to Śmigol. Zresztą nie było to ostatnie z jego imion.

Śmigoletta - nie tylko dlatego, że jest czarna:

Grubemu wystawał jęzor, bo już zębów nie miał. Kocyka polarowego nie idzie doczyścić z kłaków.















Wow, ależ ta kyocera-schmocera zmienia kolory.

12/13/2007

Mimbla modelkuje.

Do Mimbli przyszła prawdziwa artystka z prawdziwym aparatem, a nie jakaś tam marnie kadrująca PaniKota z aparacikiem, który ma fabrycznie założony trupiozielonkawy filtr.
Artystka dostała kawę z wanilią, a Mimbla patyk z piórkami, ale przecież polować można na wszystko, łącznie z ręką PanaKota...
Po sesji było szybkie sprzątanie "salunu", PanKota, od dłuższego czasu wiszący na telefonie, poleciał do biura, a Mimbla poznała nowe pomieszczenie, gdzie poruszała się z gracją słonia w składzie porcelany - nie miałam pojęcia, że można zrzucić tyle przedmiotów.