5/06/2008

odjajniczona i wydepilowana

Długorzęsa pani doktor z Białobrzeskiej wykastrowała* w poniedziałek Mimblę, więc miałam stan przedzawałowy, a w dodatku musiałam wstać ciut świt, czytaj wpół do ósmej. W lecznicy nienormalnie spokojnym głosem poprosiłam panią doktor o przypomnienie mi, że to absolutnie słuszna decyzja i nie jest podyktowana tylko moją niechęć do zasikanego fotela. Wiem, że konieczność choć jednorazowego miotu to mit; wiem, że kastracja niekoniecznie równa się tycie - kot, zwłaszcza wychodzący, mniej biega i chętniej leniuchuje, więc może przytyć, ale nie musi i zależy to od opiekuna. Wiem, że wczesna kastracja nie powoduje zahamowania wzrostu (acz niektórzy naukowcy odradzają wersję amerykańską czyli kastrowanie grubo przed osiągnięciem dojrzałości płciowej, z uwagi na niedostateczną gęstość kości i ich łamliwość w późniejszym wieku). Wiem, że rozmnożenie kotki to czysty egoizm, bo takich ślicznych maluchów, jakim ona była jeszcze niedawno temu, w schroniskach i u wolontariuszek jest aż nadto. Wiem, że ruja to nieszczególna przyjemność dla kota, a ruja nieskuteczna, czyli niekończąca się zapłodnieniem sprawia, że kolejne następują coraz częściej i kotka może je mieć nawet co kilka tygodni.
A przecież Mim jest kotem niewychodzącym i nie wiadomo, czy będzie miała kocie towarzystwo. Dodatkowo u samic naszego gatunku usunięcie jajników przyśpiesza starzenie. Zaleca się wręcz HTZ, żeby przedłużyć życie. Kotom to jednak życia nie przedłuża, a jeśli to o dni, nie lata, a te szaleństwa hormonalne domagającego się reprodukcji organizmu (często wspomaganego przez hormony "zagłuszające" ruję) życie to skracają - Białobrzeska to spora lecznica, ale byłam zaskoczona dowiedziawszy się, że nie ma tygodnia, żeby nie trafiła tam kotka z ropomaciczem lub nowotworem sutka, który w praktycznie stu procentach kończy się remisją. Niewykastrowana kotka, nawet jeśli nie będziemy podawać hormonów i znosić jęki, będzie próbowała uciec, będzie niespokojna. A przecież chcemy zapewnić jej komfort, tak samo jak sobie.
Operacja jest niesie ze sobą minimalne ryzyko, jest szybka, rutynowa - doradza się ją nie tylko dla świętego spokoju właściciela zwierzęcia, a przede wszystkim z uwagi na zdrowie kota.
Zostawiłam torbę i zwiałam.

Operacja została wykonana metodą małego cięcia, czyli mniej więcej 1 cm nacięcia na linii białej, przez którą lekarz wyciąga narządy rodne i zakłada szwy (my zdecydowaliśmy się na rozpuszczalne). Cała zabawa trwała chyba z kwadrans, znacznie dłużej kota się wybudzała, bowiem porządna lecznica nie wyda zwierzęcia pod narkozą.
Odebrałam ogoloną, pomazaną antyseptykami i naćpaną kotę wraz z kaftanikiem i zastrzykiem przeciwbólowym. Ma leżeć w ciepłym miejscu i nie jeść. Łatwo powiedzieć. Sfinks dostawał amoku, stanowczo domagał się jedzenia i sprawdzał, dlaczego nie udaje mu się wskoczyć na tę niską szafkę, o szafie nie wspominając - trochę się więc bałam. Mzimu na szczęście na jedzenie nie zwraca uwagi, jest, to podje odrobinę, nie, to nie ma problemu. Ze wskakiwaniem oczywiście miała kłopoty, zadek jakoś nie nadążał, więc szybko zorientowała się, że albo metoda schodkowa albo lepiej nie próbować, a w ogóle to "ja bym się o coś oparła". Na wszelki wypadek zamknęłam ten pokóji, w którym po fotelu można dostać się na biblioteczkę i zainstalowałam się w sypialni z książkami oraz krzyżówkami. Mimbu starannie wymyła z brzucha to, czym ją wysmarowano, ale samego szwu nie usiłowała rozlizać, przez co nie mamy śmiesznych zdjęć kota w kaftaniku. Po toalecie niestety nie zasnęła - cały dzień była naćpana i patrzyła na świat mocno nieprzytomna . Kiedy PanKota wrócił z roboty i nieopatrznie wziął swoją śliczną Mimi na kolana, to musiał w tej pozycji siedzieć ponad godzinę. Zdrętwiały próbował się nieco przesiąść, ale Mim zaczęła go gryźć. Posłusznie więc wrócił na nasz szeroki kuchenny parapet, usiłując zjeść obiad - Mimbu toczyła usatysfakcjonowanym choć średnio przytomnym wzrokiem dookoła. Numer odstawiła dwie godziny później, ale już kiedy wychodził od nas Ten, co nienawidzi kotów, przypomniała sobie, że obowiązkowo musi go obleźć.
Dzisiaj z każdą godziną widać poprawę - śpi jeszcze niezbyt twardo i chyba polecę po jeszcze jeden zastrzyk przeciwbólowy, ale już skacze z właściwą sobie lekkością oraz jest nieznośna. Podczas tej notki co chwilę zwołuje mnie na dywan - mam machać zabawką, choć jeszcze nie biega za nią z pełną prędkością, widać, że porusza się ostrożnie. Jednak twardo protestuje kiedy wstaję - siedzi i przygląda się, jakbym odstawiała Taniec na dywanie.

Wpakowała mi się na ręce - a nie chcę jej brać, bo boję się, że dotknę brzuszka i sprawię ból - i wlazła pod bluzę, czego dawno nie robiła. No to chyba powstawiam zaległe zdjęcia :D

* nie, Mimbla nie okazała się być Mimblem - kastracja to pozbawienie zwierzęcia gonad, czyli jajników bądź jąder, natomiast sterylizacja to uniemożliwienie zapłodnienia, czyli np podwiązanie jajowodów bądź nasieniowodów.

1 komentarz:

Unknown pisze...

ja musiałam Frędzla po zabiegu zawinąć w koc i trzymać na kolanach, bo nie dał za wygraną i niestrudzenie próbował wskakiwać na meble. bałam się, że zrobi sobie krzywdę, nie był w stanie usiedzieć w miejscu. tylko w naszym przypadku zabieg był wieczorem, więc noc z głowy.