5/12/2008

Nikto ne je doma

Mzimu zostało po raz pierwszy samo w domu na noc. Wyjechaliśmy pozamykawszy, pozakręcawszy i pousuwawszy wszystko, czym mogłaby sobie zrobić krzywdę. Porozstawiałam kilka misek z wodą (Mimu pije wodę ze zlewu, z kubka, z brodzika, z miseczki przebiegle ustawionej na kuchence w patelni - zewsząd, byleby nie musieć jej pić z z miseczki w kociej jadłodajni). Oczywiście panikowałam.


Śmigol witał nas pretensjami, którym dawał głośny wyraz. Trochę irytowało, że kot nie okazuje radości, tylko robi za odpowiednik żony z wałkiem czekającej na męża moczymordę. Ale też i poniekąd było to uczciwe - wzięli kota? no to niech siedzą i czekają, kiedy zgłodnieje albo zechce wleźć na kolana. Śmigol nieco jednak przesadzał, bo udawał sklerotyka i po moim powrocie z dwudziestominutowego wypadu po rzodkiewki, kefir i gazetę awanturował się, że umiera z głodu i w ogóle nikt go nie kocha. Nieobecność podczas nocy kwitował zwykle pawiem na łóżku - kiedy zdiagnozowano u niego FIV, w ogóle przestaliśmy wyjeżdżać.
Mimu cieszy się na nasz widok, wskakuje na plecy, kiedy rozwiązujemy buty lub wspina się po nodze i mruczy wzięta na ręce - nie da się jednak ukryć, że również nie lubi być sama i również traktuje nas jako niewolników, tyle że służących księżniczce nie w kociej restauracji, a na kocim placu zabaw. Stąd między innymi pomysł wzięcia drugiego sierściucha.


Po ponad dobowej nieobecności przywitało nas głośne piśnięcie, zwyczajowe mizianie się, obwąchiwanie toreb oraz aktywny udział w ich rozpakowywaniu. Pobawiliśmy się trochę z naszym słodkim kociaczkiem, który niczego nie zrzucił i niczego nie podrapał. Po czym smarkula przypomniała sobie, że należy nas ukarać (bo chyba nie był to objaw radości) i zaczęła szaleć - cwałowała z lekkością bizona po całym mieszkaniu, usiłowała przewrócić lampę i gitarę, zwaliła doniczkę i podgryzała nam stopy. Złapałam ją do łazienki, gdzie nie mając jak się rozpędzić ani czego zrzucić, uwaliła się na pralce i zasnęła.
A dziś nie odstępuje mnie nawet na krok. Zwykle, kiedy siadam do komputera po próbach podciągnięcia lewej kostki do prawego ucha (pod matę się wchodzi i ją roluje), po prysznicu (do brodzika się wchodzi i potem zostawia mokre odciski na koszulce) oraz po śniadaniu (biały ser w miseczce nie smakuje tak jak z talerza), Mimbla zwija się w kłębek i śpi do powrotu PanaKota, w czym nie przeszkadza jej mój wypad po pomidory i makaron, głośno wirująca pralka czy inne atrakcje domowe oraz zaoknowe (miejskie przedsiębiorstwo warczenia kosiarką ścięło wszystkie mlecze z trawnika, buu). Dziś nie mogę iść nawet do toalety bez eskorty.
Trzeba będzie coś wykombinować na te wyjazdy...

Brak komentarzy: