1/27/2008

Scotch pancakes i różne słowa.

Głównie brzydkie. Ale po kolei.

- kot w kuchni -
Nie lubię sama gotować. W przeciwieństwie do czytania książek jest to czynność społeczna, (umożliwiająca zatem delegowanie zadań jak i dzielenie się winą) oraz frustrująca, ponieważ a) może się nie udać, b) zwykle trzeba się długo napracować, a ewentualna przyjemność jest krótkotrwała. Jako osobnik na frustrację podatny muszę przynajmniej podczas gotowania do kogoś gadać. PanKota, dobrze sobie radzący z patelnią i nożem, irytuje się przy daniach dłuższych niż jajecznica, co z kolei podsyca moją frustrację. Sfinks okazał się doskonałym towarzyszem - cierpliwie znosił moje filipiki przeciwko naturze, która nie umożliwiła istotom ludzkim czerpania energii w procesie fotosyntezy, przeciwko mojemu łakomstwu, przeciwko autorowi idiotycznego przepisu niewychodzącemu tak jak na zdjęciu, przeciwko wytwórcy przypalającej patelni itd. Siedział sobie na parapecie grzecznie, nie musiał powąchać każdego składnika, uaktywniał się dopiero wtedy, kiedy w grę wchodziło mięso, ale tu mieliśmy cywilizowany układ - on wyciągał łapę, ja nakładałam do miski. Zachowanie podczas obiadu złożonego z piersi indyka/kurczaka pominę, to już nie była kuchnia i rozpuściliśmy dziada.
Mimbu jest młode i głupie. Za punkt honoru stawia sobie zajrzenie w każde miejsce, łącznie z garnkiem stojącym na gazie. A kiedy wpada w fazę berserka, to już włazi tylko tam, gdzie jej bardzo nie wolno. W kuchni ma dwa szlaki - albo przez szafkę, na której czasem stoją utensylia do gotowania i na kuchenkę, na której czasem stoją gary na gazie - albo przez stół/blat roboczy i szafkę na lodówkę i wyżej na wiszące szafki. Zrzucona, natychmiast wraca na któryś szlak, co skutecznie uniemożliwia gotowanie. W zasadzie umożliwia tylko osiągnięcie wyższego stanu świadomości - takiego, któremu towarzyszy piana na ustach i samorzutnie emitujące się wyrażenia drażniące uszy spokojnych i kulturalnych sąsiadów.
Cóż, Sfinks miał jakieś 5-6 lat, jak do nas trafił. Oba szlaki pokonał raz w ramach sprawdzania terytorium i to mu wystarczyło. Wyrzucony z jednego miejsca, nie musiał udowadniać, że on będzie wchodził tam, gdzie sobie zażyczy. No, może za wyjątkiem stołu, jeśli zostawiłam na nim coś dobrego, czytaj mięso i na moment wyszłam - ale trzeba Grubemu oddać, że na nasz widok szybko schodził na podłogę, udając, że ktoś go tam przypadkiem musiał postawić, no naprawdę sam nie wiem, jak się tam znalazłem... Wąchanie mąki albo emocjonowanie się rozkłóconym jajkiem było niegodne poważnego kota.
Mimbu zapewne kiedyś będzie poważną kotą...

- śniadanie dla kochanie -
PanaKota boli głowa - nie, nie pochlaliśmy wczoraj. No, nie aż tyle przynajmniej. Zawiadamiam go, że idę pomieszkać trochę pod prysznicem. Czułym, acz zbolałym głosem odpowiada, że on w takim razie zrobi śniadanie. Hm, dumam pod wodą, bez kawy to on nie wstanie, to może już zrobię coś do tej kawy? Mimbla, po początkowej radości, że nie jest jedyną żywą istotą w mieszkaniu, wpada w amok: biegać, skakać, fruwać. Każdego, kto będzie próbował udowodnić, że istnieją jakieś granice, pogryzie i ofuka.
Niezrażona myję patelnię, broniąc gąbki z ludwikiem oraz ciurkającej wody przed czarnym myśliwym. Ściągam kota spod sufitu. Wyciągam miskę. Zrzucam kota galopującego po stole. Otwieram księgę z przepisem broniąc kotu wstępu na stół. Wyjmuję mleko i zdejmuję kota spod sufitu. Trzymając wściekłego gryzonia za kark zastanawiam się, kiedy PanKota przyjdzie do kuchni, pytając z mało zadowoloną miną, czy naprawdę muszę tak głośno bluzgać. Szukam proszku do pieczenia i sody. Zdejmuję kota spod sufitu. Wyciągam miarkę i olej, ściągając kota usiłującego wejść na patelnię, potem do miski, a potem do miarki. Tak, muszę tak głośno bluzgać.
Nie, nie muszę, w kuchni są przecież drzwi. Wytrzyma 20 minut bez kuwety.

- Scotch pancakes -
Inaczej girdlecakes lub griddlecakes. Zgodnie z życzeniem podaję przepis, pochodzący z niewydanej jeszcze książki the clever cook, którą tłumaczyłam.) Niefrustrujący - szybko się owe pankejki robi, a w trakcie obróbki cieplnej można spokojnie przygotować kawę i herbatę.
Natłuścić ciężką patelnię i ją rozgrzać (moja lekka, ze zdrapanym teflonem wytrzymała - pankejki są bardzo odporne na przypalenie). Do miski przesiać szklankę mąki, łyżeczkę sody i łyżeczkę proszku do pieczenia. W zasadzie winien to b cream of tartar, ale z moich poszukiwań sprzed kilku miesięcy wynika, że jest w Polsce niedostępny. Po naszemu wodorowinian potasu, bywa składnikiem proszków do pieczenia, ale takowego nie znalazłam, używam innych proszków i pankejki są zjadliwe. Hm, zaglądając do przekładu widzę, że powinny być to 2 łyżeczki proszku do pieczenia, ponieważ w większości z nich spulchniaczem jest kwaśny weglan sodowy czyli wodorowęglan sodu czyli soda oczyszczona. Zresztą wg definicji wikipediowej równie dobrze może to być mąka z dodatkiem proszku do pieczenia.
Dodać pokrojone w kostkę 2 łyżki masła (25 g) i wetrzeć je palcami w mąkę, aż zacznie to wyglądać jak okruszki pieczywa. Do zagłębienia w takowej miksturze wlać ubite jajko, wymieszać łyżką i stopniowo dodawać 2/3 szklanki mleka, aż ciasto osiągnie gęstą konsystencję. (Ja dodaję więcej mleka, ponad szklankę). Następnie ciasto należy nakładać łyżką na patelnię w dość sporych odstępach, smażyć na średnim ogniu ok 2-3 minuty, aż pojawią się pęcherzyki i pękną (Pojawiły się, co widać na załączonym obrazku. Przewrócić na drugą stronę, smażyć kolejne 2-3 minuty. Nałożyć grudkę masła, pokropić miodem (wg księgi najlepiej wrzosowym) i zajadać.
przypomniało mi się: wg przepisu powinno wyjść 8-10 pankejków, mi wyszło 12, a i tak te pierwsze były za grube. Na dwie osoby wychodzi śniadanie sycące i dość ciężkostrawne.
Pankejki nie są słodkie same w sobie; jeśli kto nie lubi niesłodkich placków, to tych nie polubi. Choć PanKota lubi słodkie i mu smakowało. Ale trudno narzekać na śniadanie podane do łóżka...

A propos słodyczy, to piekielna Mimbu uwaliła mi się na kolanach i zaczęła się myć:

Brak komentarzy: