3/15/2008

Number one ever.


Mimbla ma chyba jakieś dojścia do blogspotu, bo dzień po wrzuceniu poprzedniej notki obudziłam się w łóżku udekorowanym fafnastoma foliowymi siatkami, jakby kota chciała mi uświadomić, że zapomniałam o najważniejszej zabawce wszech czasów.
Od dawna, jeszcze zanim zrobiło się to modne, chodzę na zakupy z własną torbą - panie w spożywczym i warzywnym już się do tego przyzwyczaiły. Mrożonki, mięso czy pieczywo muszą być jednak oddzielone od reszty zakupów, cebuli czy marchewki też luzem do torby nie wrzucę - te nieliczne siatki służyły do zgarniania urobku z kuwety i rezydowały sobie spokojnie w koszyku za drzwiami. Sfinks natknąwszy się na siatkę luzem, spokojnie i nieśpiesznie przystępował do konsumpcji. Mimbla jeszcze się nie zorientowała, że to przedmiot martwy i wpierw entuzjastycznie go morduje. Wpakowanie siatek do reklamówki nie pomogło - pannica przytargała do sypialni całą reklamówkę, po czym radośnie zamordowała większość siatek, aż łóżko zamieniło się w jedno wielkie foliowe pobojowisko z niczego nieświadomą mną w środku.
Akuratnie z powodu ślepków przestawiłam Mim ze żwirku bentonitowego na drewniany, któren się pięknie utylizuje w toalecie. Siatki zamieszkały w szufladzie, a ja dumam jakby tu ich całkiem uniknąć. W zasadzie kiedyś to i śledzie i ogóry kiszone pakowano w gazetę...

Brak komentarzy: