3/25/2017
5/13/2010
przerwane milczenie
Primo sierścistej zarazy dość mieliśmy - mimo detektywistyki urologicznej małpa nadal ulewała w różne miejsca: na fotelu, pod fotelem, pod drzwiami wejściowymi, za szafką z telewizorem, w szafce na buty (na szczęście trzymam je w pudełkach i na szczęście zrobionych z grubego kartonu). Żeby jeszcze chora była, ale nic takiego. Kapnęliśmy się w końcu, że robi tak, kiedy w kuwecie jest urobek, szczególnie ten stały, a że po wydaleniu wydalin od razu robiła spust pęcherza, to słysząc szuranie trocin sprintem rzucaliśmy się do czyszczenia kociego klopa. O ile byliśmy w domu. W końcu zamówiłam wielką kuwetę i wysypałam do niej pół torby trocin. Od kiedy ma dwie, bez problemu robi nawet i trzy wejścia do jednej - nowej, wielkiej, z której wydobycie wszystkich skarbów zajmuje mi ładnych parę minut. Starą ignoruje. I niech tak - odpukać - zostanie.
Secundo, padło fotopudełko. A konkretnie ten zawszony Sung. Że zamiast czerni robił szumy to jeszcze rozumiem. Ale żeby tak żreć prąd? Równo po dwóch latach robił jedno zdjęcie z lampą błyskową i dwa bez, po czym wykonywał anemiczne bzzzt i zamierał z otwartym obiektywem. Drugi rodzinny egzemplarz wykazał się podobną żywotnością. Producent chciał, żebym szybko zgarnęła nowy towar ze sklepowej półki. Nie pomyślał tylko, że na widok jego logo będę pluć i czynić znak krzyża. Nie wiem, ile wytrzyma nowy aparat imieniem Cyber, ale czerń jest czernią, więc radośnie pstrykam czarnego kota...
Kota nie polewa, fotopudełko nowe dostałam, no more excuses.
9/03/2009
detektyw urologiczny
Sfinks sporadycznie (ekhem, w circa 15%) nie kucał w kuwecie, skutkiem czego mocz trafiał owszem w żwirek, ale ten rozsypany wokół niej. Dopiero po odejściu świętego smoka doszliśmy do wniosku, że to nie była kwestia bardzo chwilowej sztywności stawów ani złośliwości, tylko poważny protest. Otóż wskutek dość osobliwego rozplanowania
mieszkania, idealnym miejscem na kuwetę okazał się róg koło szafki z odkurzaczem. Sfinks bal się dwóch rzeczy - lecznicy oraz ryczącego ssacza. Głupi nie był, szybko się zorientował skąd potwór wyjeżdża i wcale mu się nie dziwię. Jakbym wiedziała, że koło toalety jest kretyn w samochodzie bez tłumika, to też nie zwracałabym większej uwagi na celność.
Dzięki tejże lekcji psychiki użytkownika kuwety już po miesiącu ustaliliśmy przyczynę Wielkiej Powodzi w wydaniu Mimbli. (A przynajmniej taką mamy nadzieję.) Mzimu nie bała się odkurzacza, tylko suszarki. W końcu jednak urosła i niechęć przeniosła na większe szumidło - ale nie był to strach, jak u Sfinksa. Nie czmycha na drugi koniec świata, tylko obserwuje potwora z dystansu, a odłączonego potrafi nawet obwąchać. Rzecz jasna żadne z nas nie uważa polowania ssawką na kota za świetną zabawę. Nic więc nie wskazywało na to, co zaczęło się parę tygodni temu.
Kota obsikała fotel. Ze świeżo upranymi ubraniami czekającymi na prasowanie. Hmm, chory pęcherz? Złośliwość? Raz, drugi, trzeci. Zdarzało się to, kiedy wracałam po dłuższej nieobecności - najpierw całodzienna wizyta u rodziny, potem kilkugodzinna impreza, potem godzinne zakupy. Potem kiedy nie miałam czasu się z nią bawić - zagadała do mnie raz, posiedziała na pobliskim meblu i nagle słyszę szuranie "zakopywanej" narzuty. Oż ty larwo, takaś księżniczka? Będziesz karać sikaniem wyrodną "matkę", która nie leci na każde miauknięcie?
Może jednak chory pęcherz? W końcu twardego urobku i połowicznych (tak, właśnie co drugich) sików w kuwecie nie zakopuje. Czaiłam się z pojemniczkiem, żeby nie lecieć z pustymi rękoma do lecznicy, ale bezskutecznie. Nic jej nie jest, sika dwa razy dziennie, obficie, bez trudności - tylko nie tam, gdzie powinna.
Kota tymczasem znalazła sobie nowe miejsce do podlewania- korytarz, tam gdzie zwykle stały buty. Całe szczęście, że tym razem stare klapki, które miałam wywieźć na letnisko. (Nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nauczyłam się chować wszystkie pary do szafki.) Najpierw tuż po moim powrocie, potem pod naszą nieobecność, a potem w nocy. No i to już nie miało sensu, bo przecież nie oddaliłam się od stada. Ba, stado w komplecie na łóżku to niemal kocie niebo. A tu albo buty, albo fotel. Wpakowanie jej nosa w wydaliny nic nie dało. Co ona nam przekazuje? A co będzie podczas naszych wakacji? A jak obleje mój cenny procesor?
Przypomniało mi się, że cała sprawa zaczęła się od nasikania na wyjętą z piekarnika blachę, która leżała 2 metry od kuwety. Przypomniało mi się i poszłam spać. Bladym świtem, kiedy sama szłam za potrzebą, moja podświadomość zdołała się wreszcie przebić z ważnym komunikatem - to ja ci przestawię tę kuwetę do przedpokoju. Świadomość przyklasnęła - ha, świetny pomysł, masz za swoje, ty mi złośliwie, to ja tobie też, a co!
Ależ głupia ta świadomość. Kota nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Nagle standard dzienny, czyli dwa tzw. sioo i jeden tzw. kuperson znajdowały się w kuwecie, starannie zakopane.
No tak, odtworzyłam w końcu rozumowanie towarzyszące ciężkim przejściom koty. Kuweta stała się z iwyyl, być może z powodu odkurzacza. A fotel jest jakiś mało wygodny i nikt go nie używa. Kota również. No to sioo.
Kuperson jakoś śmierdzi, więc może już się przemóc i iść do kuwety., ale szybko stamtąd zwiewać. Na noc oraz na dłuższe wyjście, z uwagi na cholerną lampę stojącą, którą kota usiłuje stłuc (znaczy na nią wejść), pokój "fotelowy" zamykamy - podczas braku dostępu do "kuwety" kot starał się powstrzymać. A jak już nie mógł, to trzeba było znaleźć inne miejsce. W sypialni śpi się w każdym możliwym miejscu, w kuchni je się lub leży, no to zostaje przedpokój - tam się nie leży, Najlepiej na buty, bo na podłogę to tak głupio, w końcu czasem się trzeba po niej przejść, a butów się przecież nie używa. W ogóle to one jakieś takie pojemnikowate. Mogliby się domyśleć i żwirek w nie wysypać. O domyślili się, kuwetę przestawili. Ale barany, przecież dawno im to mówiłam.
Faktycznie mówiła - była marudna, ale nie chodziło jej o miskę ani zabawę. Mogliśmy się domyśleć, a nie wzruszać ramionami, że futrzak sam już nie wie, czego chce - pralka miałaby lżejsze życie.

Dzięki tejże lekcji psychiki użytkownika kuwety już po miesiącu ustaliliśmy przyczynę Wielkiej Powodzi w wydaniu Mimbli. (A przynajmniej taką mamy nadzieję.) Mzimu nie bała się odkurzacza, tylko suszarki. W końcu jednak urosła i niechęć przeniosła na większe szumidło - ale nie był to strach, jak u Sfinksa. Nie czmycha na drugi koniec świata, tylko obserwuje potwora z dystansu, a odłączonego potrafi nawet obwąchać. Rzecz jasna żadne z nas nie uważa polowania ssawką na kota za świetną zabawę. Nic więc nie wskazywało na to, co zaczęło się parę tygodni temu.
Kota obsikała fotel. Ze świeżo upranymi ubraniami czekającymi na prasowanie. Hmm, chory pęcherz? Złośliwość? Raz, drugi, trzeci. Zdarzało się to, kiedy wracałam po dłuższej nieobecności - najpierw całodzienna wizyta u rodziny, potem kilkugodzinna impreza, potem godzinne zakupy. Potem kiedy nie miałam czasu się z nią bawić - zagadała do mnie raz, posiedziała na pobliskim meblu i nagle słyszę szuranie "zakopywanej" narzuty. Oż ty larwo, takaś księżniczka? Będziesz karać sikaniem wyrodną "matkę", która nie leci na każde miauknięcie?
Może jednak chory pęcherz? W końcu twardego urobku i połowicznych (tak, właśnie co drugich) sików w kuwecie nie zakopuje. Czaiłam się z pojemniczkiem, żeby nie lecieć z pustymi rękoma do lecznicy, ale bezskutecznie. Nic jej nie jest, sika dwa razy dziennie, obficie, bez trudności - tylko nie tam, gdzie powinna.
Kota tymczasem znalazła sobie nowe miejsce do podlewania- korytarz, tam gdzie zwykle stały buty. Całe szczęście, że tym razem stare klapki, które miałam wywieźć na letnisko. (Nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nauczyłam się chować wszystkie pary do szafki.) Najpierw tuż po moim powrocie, potem pod naszą nieobecność, a potem w nocy. No i to już nie miało sensu, bo przecież nie oddaliłam się od stada. Ba, stado w komplecie na łóżku to niemal kocie niebo. A tu albo buty, albo fotel. Wpakowanie jej nosa w wydaliny nic nie dało. Co ona nam przekazuje? A co będzie podczas naszych wakacji? A jak obleje mój cenny procesor?
Przypomniało mi się, że cała sprawa zaczęła się od nasikania na wyjętą z piekarnika blachę, która leżała 2 metry od kuwety. Przypomniało mi się i poszłam spać. Bladym świtem, kiedy sama szłam za potrzebą, moja podświadomość zdołała się wreszcie przebić z ważnym komunikatem - to ja ci przestawię tę kuwetę do przedpokoju. Świadomość przyklasnęła - ha, świetny pomysł, masz za swoje, ty mi złośliwie, to ja tobie też, a co!
Ależ głupia ta świadomość. Kota nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Nagle standard dzienny, czyli dwa tzw. sioo i jeden tzw. kuperson znajdowały się w kuwecie, starannie zakopane.
No tak, odtworzyłam w końcu rozumowanie towarzyszące ciężkim przejściom koty. Kuweta stała się z iwyyl, być może z powodu odkurzacza. A fotel jest jakiś mało wygodny i nikt go nie używa. Kota również. No to sioo.

Faktycznie mówiła - była marudna, ale nie chodziło jej o miskę ani zabawę. Mogliśmy się domyśleć, a nie wzruszać ramionami, że futrzak sam już nie wie, czego chce - pralka miałaby lżejsze życie.
7/08/2009
przekora
Jednak cóż, moje wychowanie wanie nie było chyba standardowe, za nic nie udało mi się przerobić okresu identyfikacji z grupą rówieśniczą i jako jedna z nielicznych kompletnie nie buntowałam się przeciwko rodzicom. Noo, chciałam, a jakże, tylko za cholerę nie było przeciwko czemu, rodzic uważał, że wolność stanowi wartość nadrzędną i jako że respektował moją, to i mnie wypadało odwzajemnić się tym samym. Rodzicielka znana też jako domowe gestapo, nieco się buntowała, ale musiała skapitulować.
Ale dość analizowania własnego dzieciństwa, bo można przypalić spodnie albo ogon kotu. Kotu! No tak, przecież kotu jest dowodem na istnienie genu przekory. Standardowo – nie śpi, wtedy kiedy człowiek chce spokojnie posiedzieć/pospać i śpi na kolanach akurat wtedy, kiedy człowiek chce wstać – to wie pewnie każdy kociarz.
Jedyną metodą na takie łazienkowe czułości – poza zamknięciem jej przed nosem drzwi, co jednak rani jej uczucia osobiste – jest mycie się w parze. Kot wprawdzie preferuje bardziej mokrego osobnika, który oczywiście bardziej preferuje ręcznik, ale jakoś można to pogodzić – ty potrzymasz kota, ja się wytrę, potem ja potrzymam kota, a ty nałożysz krem. Kota oczywiście zdaje sobie sprawę, że robią z niej osła i w ogóle nie o to jej chodziło, ale trzyma fason, bo dobrze wie, że jutro czy pojutrze, będę brała prysznic, kiedy PanKota wyjdzie do pracy i już ona mnie wtedy radośnie obślini i obsierści.
A najgorsze jest to, że kiedy umyty i odsierściony człowiek trafia do łóżka, to już sobie spokojnie nie poczyta, bo kota właśnie skończyła fazę miziania i biega z tupotem po całym mieszkaniu, wpadając biednemu czytelnikowi znienacka na brzuch czy plecy i zaglądając w oczy z pretensjami. No co tak leżysz jak długa?
Subskrybuj:
Posty (Atom)