Sfinks sporadycznie (ekhem, w circa 15%) nie kucał w kuwecie, skutkiem czego mocz trafiał owszem w żwirek, ale ten rozsypany wokół niej. Dopiero po odejściu świętego smoka doszliśmy do wniosku, że to nie była kwestia bardzo chwilowej sztywności stawów ani złośliwości, tylko poważny protest. Otóż wskutek dość osobliwego rozplanowania mieszkania, idealnym miejscem na kuwetę okazał się róg koło szafki z odkurzaczem. Sfinks bal się dwóch rzeczy - lecznicy oraz ryczącego ssacza. Głupi nie był, szybko się zorientował skąd potwór wyjeżdża i wcale mu się nie dziwię. Jakbym wiedziała, że koło toalety jest kretyn w samochodzie bez tłumika, to też nie zwracałabym większej uwagi na celność.
Dzięki tejże lekcji psychiki użytkownika kuwety już po miesiącu ustaliliśmy przyczynę Wielkiej Powodzi w wydaniu Mimbli. (A przynajmniej taką mamy nadzieję.) Mzimu nie bała się odkurzacza, tylko suszarki. W końcu jednak urosła i niechęć przeniosła na większe szumidło - ale nie był to strach, jak u Sfinksa. Nie czmycha na drugi koniec świata, tylko obserwuje potwora z dystansu, a odłączonego potrafi nawet obwąchać. Rzecz jasna żadne z nas nie uważa polowania ssawką na kota za świetną zabawę. Nic więc nie wskazywało na to, co zaczęło się parę tygodni temu.
Kota obsikała fotel. Ze świeżo upranymi ubraniami czekającymi na prasowanie. Hmm, chory pęcherz? Złośliwość? Raz, drugi, trzeci. Zdarzało się to, kiedy wracałam po dłuższej nieobecności - najpierw całodzienna wizyta u rodziny, potem kilkugodzinna impreza, potem godzinne zakupy. Potem kiedy nie miałam czasu się z nią bawić - zagadała do mnie raz, posiedziała na pobliskim meblu i nagle słyszę szuranie "zakopywanej" narzuty. Oż ty larwo, takaś księżniczka? Będziesz karać sikaniem wyrodną "matkę", która nie leci na każde miauknięcie?
Może jednak chory pęcherz? W końcu twardego urobku i połowicznych (tak, właśnie co drugich) sików w kuwecie nie zakopuje. Czaiłam się z pojemniczkiem, żeby nie lecieć z pustymi rękoma do lecznicy, ale bezskutecznie. Nic jej nie jest, sika dwa razy dziennie, obficie, bez trudności - tylko nie tam, gdzie powinna.
Kota tymczasem znalazła sobie nowe miejsce do podlewania- korytarz, tam gdzie zwykle stały buty. Całe szczęście, że tym razem stare klapki, które miałam wywieźć na letnisko. (Nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nauczyłam się chować wszystkie pary do szafki.) Najpierw tuż po moim powrocie, potem pod naszą nieobecność, a potem w nocy. No i to już nie miało sensu, bo przecież nie oddaliłam się od stada. Ba, stado w komplecie na łóżku to niemal kocie niebo. A tu albo buty, albo fotel. Wpakowanie jej nosa w wydaliny nic nie dało. Co ona nam przekazuje? A co będzie podczas naszych wakacji? A jak obleje mój cenny procesor?
Przypomniało mi się, że cała sprawa zaczęła się od nasikania na wyjętą z piekarnika blachę, która leżała 2 metry od kuwety. Przypomniało mi się i poszłam spać. Bladym świtem, kiedy sama szłam za potrzebą, moja podświadomość zdołała się wreszcie przebić z ważnym komunikatem - to ja ci przestawię tę kuwetę do przedpokoju. Świadomość przyklasnęła - ha, świetny pomysł, masz za swoje, ty mi złośliwie, to ja tobie też, a co!
Ależ głupia ta świadomość. Kota nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Nagle standard dzienny, czyli dwa tzw. sioo i jeden tzw. kuperson znajdowały się w kuwecie, starannie zakopane.
No tak, odtworzyłam w końcu rozumowanie towarzyszące ciężkim przejściom koty. Kuweta stała się z iwyyl, być może z powodu odkurzacza. A fotel jest jakiś mało wygodny i nikt go nie używa. Kota również. No to sioo. Kuperson jakoś śmierdzi, więc może już się przemóc i iść do kuwety., ale szybko stamtąd zwiewać. Na noc oraz na dłuższe wyjście, z uwagi na cholerną lampę stojącą, którą kota usiłuje stłuc (znaczy na nią wejść), pokój "fotelowy" zamykamy - podczas braku dostępu do "kuwety" kot starał się powstrzymać. A jak już nie mógł, to trzeba było znaleźć inne miejsce. W sypialni śpi się w każdym możliwym miejscu, w kuchni je się lub leży, no to zostaje przedpokój - tam się nie leży, Najlepiej na buty, bo na podłogę to tak głupio, w końcu czasem się trzeba po niej przejść, a butów się przecież nie używa. W ogóle to one jakieś takie pojemnikowate. Mogliby się domyśleć i żwirek w nie wysypać. O domyślili się, kuwetę przestawili. Ale barany, przecież dawno im to mówiłam.
Faktycznie mówiła - była marudna, ale nie chodziło jej o miskę ani zabawę. Mogliśmy się domyśleć, a nie wzruszać ramionami, że futrzak sam już nie wie, czego chce - pralka miałaby lżejsze życie.
Dzięki tejże lekcji psychiki użytkownika kuwety już po miesiącu ustaliliśmy przyczynę Wielkiej Powodzi w wydaniu Mimbli. (A przynajmniej taką mamy nadzieję.) Mzimu nie bała się odkurzacza, tylko suszarki. W końcu jednak urosła i niechęć przeniosła na większe szumidło - ale nie był to strach, jak u Sfinksa. Nie czmycha na drugi koniec świata, tylko obserwuje potwora z dystansu, a odłączonego potrafi nawet obwąchać. Rzecz jasna żadne z nas nie uważa polowania ssawką na kota za świetną zabawę. Nic więc nie wskazywało na to, co zaczęło się parę tygodni temu.
Kota obsikała fotel. Ze świeżo upranymi ubraniami czekającymi na prasowanie. Hmm, chory pęcherz? Złośliwość? Raz, drugi, trzeci. Zdarzało się to, kiedy wracałam po dłuższej nieobecności - najpierw całodzienna wizyta u rodziny, potem kilkugodzinna impreza, potem godzinne zakupy. Potem kiedy nie miałam czasu się z nią bawić - zagadała do mnie raz, posiedziała na pobliskim meblu i nagle słyszę szuranie "zakopywanej" narzuty. Oż ty larwo, takaś księżniczka? Będziesz karać sikaniem wyrodną "matkę", która nie leci na każde miauknięcie?
Może jednak chory pęcherz? W końcu twardego urobku i połowicznych (tak, właśnie co drugich) sików w kuwecie nie zakopuje. Czaiłam się z pojemniczkiem, żeby nie lecieć z pustymi rękoma do lecznicy, ale bezskutecznie. Nic jej nie jest, sika dwa razy dziennie, obficie, bez trudności - tylko nie tam, gdzie powinna.
Kota tymczasem znalazła sobie nowe miejsce do podlewania- korytarz, tam gdzie zwykle stały buty. Całe szczęście, że tym razem stare klapki, które miałam wywieźć na letnisko. (Nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - nauczyłam się chować wszystkie pary do szafki.) Najpierw tuż po moim powrocie, potem pod naszą nieobecność, a potem w nocy. No i to już nie miało sensu, bo przecież nie oddaliłam się od stada. Ba, stado w komplecie na łóżku to niemal kocie niebo. A tu albo buty, albo fotel. Wpakowanie jej nosa w wydaliny nic nie dało. Co ona nam przekazuje? A co będzie podczas naszych wakacji? A jak obleje mój cenny procesor?
Przypomniało mi się, że cała sprawa zaczęła się od nasikania na wyjętą z piekarnika blachę, która leżała 2 metry od kuwety. Przypomniało mi się i poszłam spać. Bladym świtem, kiedy sama szłam za potrzebą, moja podświadomość zdołała się wreszcie przebić z ważnym komunikatem - to ja ci przestawię tę kuwetę do przedpokoju. Świadomość przyklasnęła - ha, świetny pomysł, masz za swoje, ty mi złośliwie, to ja tobie też, a co!
Ależ głupia ta świadomość. Kota nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Nagle standard dzienny, czyli dwa tzw. sioo i jeden tzw. kuperson znajdowały się w kuwecie, starannie zakopane.
No tak, odtworzyłam w końcu rozumowanie towarzyszące ciężkim przejściom koty. Kuweta stała się z iwyyl, być może z powodu odkurzacza. A fotel jest jakiś mało wygodny i nikt go nie używa. Kota również. No to sioo. Kuperson jakoś śmierdzi, więc może już się przemóc i iść do kuwety., ale szybko stamtąd zwiewać. Na noc oraz na dłuższe wyjście, z uwagi na cholerną lampę stojącą, którą kota usiłuje stłuc (znaczy na nią wejść), pokój "fotelowy" zamykamy - podczas braku dostępu do "kuwety" kot starał się powstrzymać. A jak już nie mógł, to trzeba było znaleźć inne miejsce. W sypialni śpi się w każdym możliwym miejscu, w kuchni je się lub leży, no to zostaje przedpokój - tam się nie leży, Najlepiej na buty, bo na podłogę to tak głupio, w końcu czasem się trzeba po niej przejść, a butów się przecież nie używa. W ogóle to one jakieś takie pojemnikowate. Mogliby się domyśleć i żwirek w nie wysypać. O domyślili się, kuwetę przestawili. Ale barany, przecież dawno im to mówiłam.
Faktycznie mówiła - była marudna, ale nie chodziło jej o miskę ani zabawę. Mogliśmy się domyśleć, a nie wzruszać ramionami, że futrzak sam już nie wie, czego chce - pralka miałaby lżejsze życie.